Strona korzysta z plików cookies. Zamknięcie tego komunikatu oznacza zgodę na ich zapisywanie na Twoim komputerze. Dowiedz się więcej. Zamknij
Jacek Andrzejewski
(ur. 1947 r.)
Urodzony w Warszawie w 1947 roku. W 1968 ukończył szkołę Kenara w Zakopanem ucząc się pod kierunkiem m.in.: W.Hasiora, A.Rząsy i T.Brzozowskiego.
W latach 1970-75 studiował Grafik-Design w Krefeld w Niemczech.
1970 - 75 ukoń„czył‚ studia Grafik - Design WW Krefeld - Niemcy.
Od 1977 roku pracuje w kamieniu, tworząc m.in. ogrody, używając naturalnego kamienia, uzyskując artystyczne wizje. Miał wiele indywidualnych wystaw m.in. w Niemczech (Krefeld, Düsseldorf, Klewe, Kolonii) i w Paryżu. W warszawskim SARP-ie miał wystawę fotografii mozaik ogrodowych.
W 2004 roku otworzył w Warszawie autorską pracownię Kamienikon w której tworzy „kamienne obrazy”.

1977
Wystawa rysunków w Krefeld,
Düsseldorf, Klewe, Köln i w Paryzu.
W czasie pobytu artysty w Niemczech do momentu, powrotu do Polski, powstaje niezliczona ilość projektów typu ogrody, mozaiki, rzeżby.
Najbardziej znaną rzeżbą jest "Śšlimak" zrobiony z kostki brukowej na terenie Ogrodu Rzeżb w Dusseldorf, wedł‚ug projektu i samego wykonania przez Andrzejewskiego.

1979
PASAGE PRZY KONIGS ALEE W DUSSELDORF
Dwuletnia współ‚praca z najbardziej twórczym niemieckim architektem HARDTMUT MUMME w Monachium.
Dzieki współpracy powstał‚y trzy ogrody które smiało mozna zaliczył do najbardziej modernistycznych ogrodów jakie powstały na Śšwiecie.

1999
"Powrót artysty do Kraju"

2000
SARP Wystawa zdjęć mozaik
Stowarzyszenie Architektów

2001
Powstaje pierwsza mozaika ogrodowa w Warszawie na Saskiej Kę™pie

do 2005 powstało ich wiele, m.in:
Warszawa: Ogród w Himerze (Nowe Miasto - Warszawa), w Komorowie

Artysta wykonał‚ wiele aranżacji wnę™trz (np Butik przy ul. Wilczej w Warszawie) I Został‚ Twórcą… WITRAGE Malowanych Kamieniem

2002
WYSTAWA OBRAZÓW ART KLUB
ul.Oleandrów
14.01.2002 Warszawa

2004
GALERIA -PRACOWNIA INŻYNIERSKA
ul.Inżynierska 3/15 Warszawa.

Wypowiedzi i recenzje
Absolwent Szkoły Antoniego Kenara w Zakopanem oraz wydziału graficznego w Niemczech, gdzie doczekał się wielu wystaw. Zanim powrócił do Polski w 1999 roku, zaprezentował poza granicami kraju niezliczoną ilość swoich projektów, w tym: ogrody, mozaiki, rzeźby. W Monachium współpracował z jednym z najbardziej znanych niemieckich architektów, Hardtmutem Mumme. Jedną z jego mozaik ogrodowych można podziwiać m. in. na Saskiej Kępie. Uczestniczył w streetart’ owym przedsięwzięciu aktywizującym twórczo dzieci warszawskiej Pragi. Przez wiele lat jego ulubionym tworzywem był kamień. 4 grudnia zaprezentuje swoje całkiem inne, równie ciekawe oblicze artystyczne.

„Zaczęło się od przyjaźni z Marcinem Gregorczykiem”, tak Jacek Andrzejewski wspomina początki znajomości ze Splotem Słonecznym. Aktualnie zostało mu nadane honorowe członkostwo stowarzyszenia.

Kim był dla Ciebie Władysław Hasior? Zacznijmy od początku.

J.A.: Trafiłaś na historię, która wiąże się w moim odczuciu z bardzo silnymi emocjami. Gdy przyjechałem do szkoły Kenara (Państwowe Liceum Technik Plastycznych w Zakopanem, przyp. red.), na pierwszym roku wybrałem się do kina na „Greka Zorbę”. Ten film jakoś tak na mnie podziałał, że pierwszy raz poszedłem sam do baru – mieścił się na  Krupówkach – i zamówiłem setkę wódki, co mi się nigdy przedtem nie zdarzyło. Gdy pochylałem się nad moją setką, poczułem jakąś rękę na ramieniu. Okazało się, iż nie zauważyłem, że Hasior siedział obok mnie z jakąś dziewczyną. Zapytał: „Sam będziesz pił?”

Poznaliście się wcześniej?

J.A.: Wiedziałem, że będzie moim profesorem, że to jest On. Moje przerażenie było straszne, ponieważ za to można było wtedy wylecieć ze szkoły. Ku mojemu zaskoczeniu napiliśmy się jednak razem. Hasior mieszkał wtedy w akademiku dla dziewcząt. Chętnie zapraszał do siebie ludzi. Zapalał świeczki, puszczał muzykę Pendereckiego – nastrój był niesamowity. On potrafił wspaniale opowiadać, pięknym językiem.

Jak bardzo istotne okazały się dla Ciebie, jako artysty, doświadczenia wyniesione ze szkoły Kenara?

J.A.: Zastanawiałem się nad tym. Kiedyś Hasior dał nam zadanie, rozłożył przed nami różne klocki i zaproponował: „Zróbcie coś z tego”. Miałem wtedy stosunkowo małe pojęcie o sztuce. Gdy już ustawiłem klocki, męcząc się strasznie, Hasior podszedł, rozrzucił je wszystkie i wciągu 5 sekund ułożył 20 możliwości, dodając co chwilę: „A może by tak?” Może to była ta najważniejsza sytuacja? Zawsze gdy coś maluję czy rzeźbię, robię samemu sobie zasadzki: „Może tak? A może inaczej?”

Ponieważ ukształtował się w Tobie szczególny sposób myślenia o sztuce?

J.A.: Tak. Potrzebowałem wielu lat, żeby do tego dojść. Z Hasiorem natomiast zaprzyjaźniliśmy się po jakimś czasie.

Czyli i nauczyciel, i przyjaciel?

J.A.: Tak. Spotykaliśmy się towarzysko poza szkołą. Mimo tego, kiedy po latach przyjechałem do Polski strasznie bałem się spotkania z Hasiorem. Chciałem pójść do niego przygotowany i przekonany o tym, że jako artysta zrobiłem coś, czego nie będę wstydził się przed nim. Gdy byłem gotowy na to spotkanie dowiedziałem się, że Hasior umarł.

Smutna klamra…

J.A.: Są rzeczy, których nie można nadrobić. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy ile z Hasiora zostało we mnie, ponieważ robię zupełnie inne rzeczy, w kompletnie innym materiale. Pomimo tego, właściwie wszystkiemu czym się zajmuję, czy to przedmioty z marmuru, czy witraże, czy mozaiki, bliska jest idea recyklingu. Tę formę wykorzystywał też często sam Hasior. Śmialiśmy gdy ktoś próbował dowiedzieć się, skąd bierze tworzywo. Zawsze było dość jasne, że przypuszczalnie ze śmietnika. Jego dzieła były unikalnym kolażem przeróżnych materiałów. Ulotki, które zbierałem do mojego cyklu również należą do rzeczy znalezionych na ulicy.

Jakie jeszcze etapy w Twoim życiu ukształtowały Ciebie jako artystę? Czy gdybyś nie wyjechał z Polski byłbyś innym artystą, niż jesteś w tej chwili? Czy tak naprawdę okoliczności prywatne nie miały dużego wpływu na Twoje życie zawodowe?

J.A.: Powiedziałbym raczej, że wszystko, co przydarzyło się mi w życiu zawodowym i prywatnym to był przypadek, ponieważ ostatecznie zazwyczaj robię coś innego, aniżeli wcześniej zamierzałem. Chociaż by to, że jestem już od 9 lat w Polsce… Wszyscy dziwili się, uważali, że zwariowałem: byłem za granicą, miałem obywatelstwo Niemiec…

Dlaczego właściwie postanowiłeś wyjechać z Polski?

J.A.: To nie był żaden dramatyczny akt. Jeśli zaś chodzi o powrót, byłem kiedyś u znajomych na wsi pod Poznaniem; wydałem wszystkie pieniądze, nie było od kogo pożyczyć, więc za 20 zł pojechałem autobusem do Warszawy, żeby pożyczyć pieniądze na podróż do Kolonii, w której zostawiłem cały swój dobytek i dorobek życiowy. Zatem gdy byłem przejazdem w Warszawie zdarzyło się, że Grzegorz Buczek, architekt, zobaczył moje albumy, które miałem ze sobą. Znajdowały się w nich fotografie mozaik i nawierzchni, które bardzo go zainteresowały. Skończyło się to wystawą w SARP-ie (Stowarzyszeniu Architektów Polskich, przyp. red.). Chciałem wracać do Niemiec, ale tuż po wystawie dostałem zamówienie, potem następne i tak potoczyło się to. Później poznałem moją żonę, Natalię.

Czy Polska, którą zastałeś po powrocie, podoba się Tobie bardziej czy też mniej, niż ta, którą opuszczałeś?

J.A.: Jest inna. Odkąd tu jestem zupełnie inaczej postrzegam również Niemcy. Gdy pojechałem tam 40 lat temu, wszyscy spieszyli się gdzieś i nikt nie miał dla nikogo czasu. Było to zaskoczenie dla człowieka, który przyjechał z kraju, w którym nikomu nie spieszyło się nigdzie… Po latach, gdy przyjechałem do Polski zobaczyłem to samo. Natomiast Niemcy teraz zwolnili.

Bez wątpienia i na nas przyjdzie pora.

J.A.: Tak. Poza tym człowiekowi jest najtrudniej, kiedy jest mu dobrze, w ogóle najczęściej nie wiemy, co z tym zrobić. Cywilizacja postępuje w tak piorunującym tempie, że psychika ludzka często za nią nie nadąża. W krajach szybko rozwijających się ludzie mają problemy psychiczne. Gdy wiele lat temu byłem w Szwecji wszystko było na wyciagnięcie ręki, ale ludzie mieli problemy emocjonalne. W akademiku, w którym mieszałem psychiatra przyjmował codziennie, pięć razy w tygodniu; kolejka była zawsze ogromna i trzeba było zapisywać się z miesięcznym wyprzedzeniem. Internista przychodził raz w tygodniu i zazwyczaj czekał na pacjenta bezowocnie. Związane to było z tym, że można było studiować, nie studiować, a i tak zarabiało się tyle samo.

Opowiedz historię fascynacji ulotkami, które stały się dla Ciebie znaczącym tworzywem artystycznym.

J.A.: Gdy po 30 latach przyjechałem do Polski powszechność ulotek reklamujących agencje towarzyskie mocno mnie zastanowiła. Nigdzie na świecie nie widziałem czegoś podobnego: za każdą wycieraczką samochodową, na każdej ulicy, w całym warszawskim Śródmieściu! Zacząłem je zbierać z myślą, że muszę jakoś artystycznie wykorzystać ten surowiec. Samo słowo „agencja” w tym znaczeniu było dla mnie osobliwą nowością.

Opowiedz o wzorach, w które układają się ulotkowe mozaiki. W jakiej mierze było to przypadkowe, a w jakiej zamierzone?

J.A.: Wcześniej pracowałem w skrajnie innym materiale, jakim jest kamień. Natomiast zarówno praca z kamieniem jak i z ulotkami polega na pewnej przypadkowości. Charakter obrazów z ulotek wynika nie tylko ze specyficzności tego surowca, lecz także z ich powtarzalności. Na początku zaczynam układać jakąś historię, ale ostatecznie jest ona zupełnie inna. Tak samo wyglądała moja praca z kamieniem – prowadził mnie.

Zatem dzieło żyje w Tobie już wcześniej i wydobywa się podczas tworzenia.

J.A.: Tak. Wobec kamienia nauczyłem się pokory, ponieważ człowiek nie ma szansy w walce z nim. Warto za to posłuchać jego opowieści. Co więcej, staram się nie używać narzędzi, aby wręcz bawić się przypadkowością. Mógłbym poprosić w składzie o przycięcie kamienia, ale byłoby to nieciekawe z perspektywy artystycznej. Przypadkowość do doskonała zabawa – sam bywam zdziwiony tym, co wyszło.

Wykorzystując twórczo ulotki nawiązujesz do nurtu w sztuce współczesnej? Czy raczej uważasz, że to historia sztuki umieszcza dzieła i artystów w jakiś kategoriach?

J.A.: Myślę, że rozważanie na temat obrazów – mozaik z cyklu „Trzecia Godzina Gratis” to nie jest moja rola. To również trudna sprawa, ponieważ dziś w sztuce nie ma właściwie żadnych kryteriów. Odkąd obowiązuje sztuka konceptualna nie istnieją granice i właściwie wszystko może być sztuką. W jakiejś mierze zgubiliśmy się w tym. Z drugiej strony konceptualizm uwolnił ją od sztywnych reguł. A sztuka to wszakże jedyna wolność.

Czy Twoje obrazy z kolekcji, którą zaprezentujesz podczas wystawy „Trzecia Godzina Gratis” mają jakąś kolejność? Same w sobie są cyklem, którego charakterystycznym spoiwem jest użyty przez Ciebie materiał – ulotki. Czy kolejny obraz jest odpowiedzią na poprzedni?

J.A.: Tak. Ale to w czasie tworzenia powstają nowe pomysły. Gdy zaczynam układać ulotki spostrzegam nagle, że coś powstaje. Od początku chciałem, aby nabrały zupełnie innego znaczenia i nie były postrzegane przez pryzmat swej pierwotnej roli. Używam ich tak, jak malarz stosuje farbę. Kiedy patrzę na obrazy z tego cyklu, widzę na nich kolory i cienie. Staram się właściwie uwolnić je od wcześniejszej roli.

Zatem, tak naprawdę, wykorzystanie ulotek jako artystycznego surowca stanowi jednocześnie próbę oderwania się od tego tworzywa?

J.A.: Tak. Chciałem, aby zaczęły stanowić coś samoistnego. Powstały też serie, które nie były planowane, ponieważ doświadczenie przechodziło z jednego obrazu na drugi, więc powstawało automatycznie „opowiadanie”.

Na jednym z obrazów dumnie pręży się Pałac Kultury i Nauki. Czy tym razem próba oderwania się od materiału była równoległa z próbą oderwania się od tematu dzieła?

J.A.: Pałac Kultury… To jest mój ulubiony temat. Jest wspomnieniem „dziecinnych lat”. On całe życie ze mną, z nami jest. W zasadzie w Warszawie widzi się go nawet wówczas, gdy niekoniecznie tego się chce, ponieważ wydziera zewsząd.

W tym przypadku przedmiot obrazu ma przeszłość podobną do historii ulotek.

J.A.: Tak. Poza tym tutaj zarówno materiał i jego historia jak również temat obrazu są z gruntu bardzo warszawskie. Co więcej, gdy mowa o obojgu, do dyskursu przedziera się mnóstwo pruderii.

Czy wyobrażasz sobie swoje życie bez sztuki?

J.A.: Nie. Sztuka jest moją odpowiedzią na życie i najlepszą autoterapią.

Wystawa „Trzecia Godzina Gratis”, 4 grudnia 2009, klub Hydrozagadka

Tekst: Joanna Ciesielska
Zgłoszenie chęci kupna obiektu
Zgłoszenia chęci kupna przyjmowane są od osób zalogowanych w Artinfo.pl
W przypadku braku konta prosimy o rejestrację.
Uwaga - osoby nie pamiętające nazwy użytkownika i hasla mogą otrzymać przypomnienie na adres mailowy, użyty przy pierwszej rejestracji konta.
Prosimy wybrać poniższy link „przypomnij hasło” i wypełnić tylko pole adres e-mail.
W przypadku pytań, prosimy o kontakt z naszym biurem:
22 818 94 68 (poniedziałek - piątek: 10:00 - 17:00)
email: aukcje@artinfo.pl