Katarzyna Markiewicz, Gabryella Miłowska - Miłomarki na czerwono

Wernisaż: 2009-11-09 18:00:00
Współcześnie sztuka w ogóle nie posiada kanonu. Wydaje się nie mieć żadnych rygorów formalnych. Wszystko już było, a życie nadal przetacza artystę przez wyznaczony mu czas. Egzystencja sama przez się porusza zakodowany w nim talent, przynagla do wyćwiczenia ręki w narzędzie kompatybilne ze sferą emocji i przestworem wyobraźni, i nakazuje kreować formę, przez którą chce się porozumieć z ziomalami. Forma musi ściśle przylegać do jego osoby.

Musi w niej być indywidualność, rzemiosło, zespolenie doznania i myśli, uczciwość artystyczna. A poza tym artyście wszystko wolno. Hola, hola, wolność to nie dowolność. I ta refleksja ciśnie się jako pierwsza wobec wystawionych prac Gabryelli Miłowskiej i Katarzyny Markiewicz.
"Miłomarki w czerwieni" – obie malarki mrużą oko w stronę gości Starej Prochowni. A tak naprawdę proponują spotkanie na serio – porozmawiajmy o życiu i miłości, o tworzeniu i sztuce, odnajdźmy się w pobratymstwie bycia w świecie. Fundują przekroczenie estetyki przeżycia, prowokują rozważanie tego, co najważniejsze tu, gdzie się teraz znajdujemy. Obrazy Miłowskiej przywodzą na myśl skojarzenie z liryczną zasłoną. Są jak wiersze, mają własną narrację, dążą krótszą drogą do sensu niż fabuła, wywołują w umyśle pojęcia: miłość, śmierć, rozczarowanie, szczęście, prawda… Każdy obraz jest zdarzeniem poetyckim. Środki warsztatowe pozostają w ukryciu za odbiorem nastroju, który wyprowadza sztukę z życia, z nieznanego widzowi faktu. Postać ludzka zawsze wiąże te dwie rzeczywistości, pozwalając doświadczyć przez moment niepodzielności. Malarska płaszczyzna nie dzieli stron na zmysłową i duchową, na potoczną i artystyczną, realną i wyobrażoną. Wszystko jest w zasłonie, jaka uformowała się z materii. Renesansowo piękne sylwetki pozostały bez wykonczenia. Czysta, "boska" czerwień została zmącona niedoskonałością innych barw. Nic nie jest wiadome do końca, w sztuce – tak jak i w życiu – ideał nie osiąga całkowitego spełnienia. Malarskie wizje Markiewicz ulokowały się w rękodziełach z tkaniną. Spotkanie twórczości tych dwu artystek objawiło coś, co na osobności byłoby trudniejsze do wykrycia. Analogicznie moc oddziaływania tkanin i obrazów zakotwiczona jest w kompozycji, a kolorystyka udatnie pozoruje główne sprawstwo liryki. W geometryzacji u Katarzyny Markiewicz można się dopatrzyć czynnika poetyckiego i to on przede wszystkim umożliwia przejście od doświadczenia egzystencjalnego do konstrukcji artystycznej. W ten sposób rzeczywistość porządkuje się intelektualnie, potoczność zostaje poddana przemianie, stwarza się forma. Widz to poczuje jako wzruszenie, kiedy oko wyłuskuje punkty, w których łamie się idealny prostokąt w robocie ręcznej z wiotkich skrawków jedwabiu. Potem już nie dziwi, że ptaki na płótnie ze zużytych worków puszą się osobliwą urodą i w jakimś własnym szyku. To ptastwo z domu Markiewiczów nie ma antenatów w żadnym atlasie przyrodniczym, wszystkie okazy pochodzą z tego samego rodu, a każdy zajmuje wyjątkowe, jedyne miejsca, jakie mu wyznacza rzeczywistość sztuki. Utkane misternie lub haftowane połacie mogą być narzutą, obrusem albo dywanem, ale one są "do niczego" – tak jak wazon matki Różewicza. Gdyby kto wetknął igły w ptasi kształt powstały na miękkiej materii, to by od tego ogłuchł na artystyczny dźwięk poduszeczki. Dość wspomnieć poruszenie zasłony w rajskie ptaki na przyjęciu pani Dalloway, żeby rozmowa stała się fascynująca. Gdy rzeczywistość zewnętrzna budzi wyobraźnię w człowieku pod wpływem emocjonalnego impulsu, możliwości sztuki nie mają końca.



Powrót