Koji Kamoji - instalacja - Galeria Starmach




Wielu ogłaszało już koniec sztuki, bądź sztukę zmierzającą do nikąd. Nie wszyscy, bądź nie zawsze się z tym zgadzali, choć przyznać trzeba, że coś w tym było… Dlatego optymizmem wieje, czy nawet – można powiedzieć – pewnym zdziwieniem zaskakuje wystawa prezentowana obecnie w Galerii Starmach: „Wieczór – Łódki z trzciny” Koji Kamoji.

Trzeba przyznać, że wielu już dawno nie widziało czegoś, co robiło by takie wrażenie. 
Cicho, ascetycznie niemal, subtelnie, czysto, magicznie, prosto – to określenia, które cisną się na usta każdego, kto wkroczy w przestrzeń galerii zaadoptowaną do instalacji przez Koji Kamoji.

Dominuje w niej aluminiowa, polerowana blacha rozłożona na podłodze, stwarzając wrażenie tafli wody, której spokój podkreśla kilka „ścieżek” z betonowych płytek. Dostrzec można rzadko pojawiające się paski wycięte z blachy, przymocowane do sufitu i opadające do ziemi, akcentując ascetyczny charakter całości. Towarzyszy temu muzyka: japoński utwór na flet oraz Hope w wykonaniu Kroke z płyty Ten pieces to save the world, wprowadzając widza w jeszcze bardziej magiczny klimat, prawie duchowy wymiar, bliski tradycji średniowiecza. Widz przestaje być widzem; staje się integralną częścią świata wykreowanego przez Koji Kamoji. 

Sam tytuł pracy może nawiązywać do dzieciństwa artysty, a raczej przemijania; w swoich realizacjach zajmuje się upływającym czasem i tym, co w nas zostaje. Sam kiedyś wyznał, że „będąc dzieckiem robiłem małe łódki z liści trzciny: były ich dwa rodzaje. Jedne miały żagle, inne nie. Puszczałem je z brzegu rzeki, nad która mieszkałem. Wiatr i prądy unosiły je daleko”. 
Do instalacji doszedł artysta wychodząc od obrazu sztalugowego o mocnej fakturze, poprzez reliefy, które stanowiły udaną próbę jeszcze większego odejścia ku przestrzeni. Przestrzeń stała się dla niego kwestią najważniejszą, zarówno w sensie fizycznym, jak i metafizycznym. W tej formie mógł wypowiedzieć się najpełniej, a elementy natury i jej symbolika odgrywają tu niebanalną rolę. Całość swoją lapidarnością i skrótowością przypomina haiku, w których poeci utrwalali nastrój przemijania. „Kamienie są częścią przyrody, a jednocześnie osadami naszej pamięci, świadkami wydarzeń – skamieniliną uczuć” – powiedział kiedyś artysta. Uważa też, że jego praca „(…) podobna jest w formie do pracy urbanistycznej. Ważne też są dla mnie rozstaw, ciężar, faktura i tło powierzchni – tylko cel jest dla mnie odwrotny niż w urbanistyce. Nie chodzi mi o budowanie czegoś nowego, lecz odnalezienie i utrwalenie rzeczy, o których zapominamy, i świata, od którego się oddalamy”.

 
 
 
 
 

 
  
 Nota biograficzna: 

        

Koji Kamoji – ur. 1935 w Tokio. W latach 1953-58 studiował na Akademii Sztuk Pięknych Musashino w Tokio, w pracowni Kaburo Aso i Choonan Yamaguchi, gdzie uzyskał dyplom w 1958 r. W 1959 przeniósł się do Polski i podjął studia na Wydziale Malarstwa warszawskiej ASP w pracowni Artura Nacht-Samborskiego. Od lat 60. współpracuje z Galerią Foksal w Warszawie. Ma na swoim koncie wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Początkowo tworzył mocno fakturalne, ekspresyjne obrazy, ustąpiły wkrótce miejsca oszczędnym pod względem formy i koloru pracom wykorzystującym geometrię. Potem tworzył formy kompozycji reliefowych z drewna, oraz serie białych reliefów. Kolejnym krokiem było wyjście w przestrzeń i sięgniecie do formy instalacji. Japonia, w której dorastał, cały czas silnie pobrzmiewa w każdej z jego prac, Operuje symboliką natury, prostą formą.


Wystawa czynna do 17 listopada 2006

________________________________
Tekst: Jolanta Gumula
Relacja przygotowana dla Artinfo.pl                   



Galeria prac


Powrót