Krzyk ciszy

Wernisaż: 2016-05-20 19:00


Wystawa Łukasza Rudnickiego na warszawskim Żoliborzu zapowiadała się interesująco. Wiedziony falą zaproszeń internetowych i zapowiedzi pojawiających się w sieci (sic!) zdecydowałem się wybrać osobiście na wystawę tego twórcy, o którym jak fama niesie, panuje opinia, że umie mieszać pędzlem. W dniu wernisażu zanurzyłem się dyskretnie w wieczornej aurze ciepłego wiosennego miasta i wypłynąłem na spotkanie przygody. Wśród szarych murów żoliborskich kamieniczek, majestatycznie sunąłem ulicą Mickiewicza -„Canale Grande” tej zielonej krainy, aby dotrzeć do miejsca przeznaczenia - portu, do którego zawitałem pierwszy raz. Była to kameralna galeria „wystawa”, która zachęcała już z daleka ciepłym światłem sygnalizacyjnym wydobywającym się niewielkich witryn okutych stalowymi ramami, za którymi majaczyły sylwetki pierwszych gości. Kto wie, może byli to już kolejni? Niewielki tłumek kłębił się już przed samym wejściem. Nie zatrzymywałem się jednak w tym przyjaznym gronie i bez ceregieli podążyłem bezpośrednio do wnętrza, aby obejrzeć prezentację. Ledwo znalazłem się tam, poczułem momentalnie zmianę. O ile ciepły wieczór majowego dnia skłaniał się ku zachodowi i wyrażenie rozleniwiał, a wnętrze galerii widziane z zewnątrz rozświetlało szarą uliczkę, nadając jej bursztynowego blasku, o tyle to, co zobaczyłem w środku, z miejsca mnie orzeźwiło. Mógłbym powiedzieć nawet, zamroziło - co by było przesadą, niewątpliwie jednak pierwszym wrażeniem, jakiego tam doświadczyłem była różnica temperatur. I nie mam na myśli stopni Celsjusza, ale morską przestrzeń, która opanowała tę zamkniętą przestrzeń. Chłodny stalowy koloryt wszystkich obrazów niezwykle kontrastował z ciepłym otoczeniem tego akwarium. Mocna, podniosła atmosfera obrazów wołała arktyczną ciszą, na którą składały się metaliczne dźwięki okrętowe zamrożone w lodowatej krze. O właśnie, jakiś zgrzyt roznoszący się w niezmierzonych przestrzeniach zamkniętych w klasyczne ramy obrazów dał się słyszeć każdemu, kto na moment nawet przerwał konwersacje i zerknął w stronę dowolnego płótna. I nawet ściszone rozmowy, przetykane wesołymi reakcjami skrzącymi się w potoku konwersacji nie były w stanie zmienić tego wrażenia. Ten dysonans zbudowany wokół ironiczno-patetycznej opozycji wydaje mi się zabiegiem celowym i niezwykle racjonalnym. Autor prezentacji Łukasz Rudnicki świadomy swojego warsztatu, tak zbudował swoje przedstawienie, żeby na zasadzie kontrastu, jak najlepiej zabrzmiały jego „okrętowe syreny”. Jako doświadczony kapitan, który z niejednego portu pompował paliwo, wiedział, że najlepszym sposobem na zwrócenie uwagi jest ostentacyjna opozycja. Bunt na statku ? Ależ skąd. Załoga, która zawitała na pokład tego dnia była jak zwykle sympatycznie nastawiona i skora do żartów. Nikt chyba jednak nie komentował tego dnia ani obrazów, ani treści współgrających z nimi tytułów: Ja cię kocham, a ty śpisz; Orzeł; Księżniczka Leia Ostrobramska; Już nie czekam na Ciebie; Znajdę Cię, odnajdę na pewno; Mors leniwie obserwuje balon; Jak nie śpisz, to Cię już nie kocham. Aurora. Martwa Fala, Jesteś moim skarbem. Forma i treść zdawać by się mogło kompletnie abstrakcyjne, objawiły się tego dnia niezwykle realistycznie, wręcz naturalistycznie. A cisza, która zapanowała wokół treści tam zawartych, odezwie się echem głośniejszym w przyszłości. Krzyk ciszy - jak mawiał Jan Oborniak - „kultowy autor” Stanisława Barei.

Marcin Kędzierski





Powrót