Stanisław Jan Czarnecki - Malarstwo

Wernisaż: 2009-02-09 18:00:00
Przestrzeń – pojęcie, z którym stykamy się na co dzień w różnych kontekstach, pojęcie, nad znaczeniem którego zastanawiamy się rzadko, tak jak rzadko myślimy o oddechu, chodzeniu, krążeniu krwi. A jednak jest wokół nas, w nas, otacza nas niezauważalnie i tylko czasami, w krótkim przebłysku, na chwilę stajemy po raz kolejny zdziwieni jej istnieniem.

Przestrzeń – jest kategorią, która wydaje się być kluczowa do interpretacji prac Stanisława Czarneckiego. Przedstawiona w nich, jest wypadkową świadomości dojmującego odczuwania przestrzeni zewnętrznej i niezmierzonego obszaru wyobraźni. Te dzieła sytuują się w obszarze „przestrzeni mitycznej”, która „...jest konstrukcją intelektualną, niekiedy bardzo rozbudowaną. Jest odpowiedzią uczuć i wyobraźni na podstawowe ludzkie potrzeby. Różni się ta przestrzeń od pragmatycznych i naukowo pojętych przestrzeni tym, że pomija logikę wykluczania i sprzeczności. Logicznie kosmos może mieć tylko jeden środek; w myśli mitycznej dopuszcza się wiele środków, z których jeden może nad innymi dominować. Z punktu widzenia logiki, całość składa się z części, z których każda ma swoje charakterystyczne miejsce, strukturę i funkcję, ale część nie jest całością w miniaturze i istocie. W myśli mitycznej część może symbolizować całość i mieć moc całości...” (Yi –Fu Tuan „Przestrzeń i miejsce”, Warszawa 1987). Kosmos Czarneckiego jest przesiąknięty biologią. Artysta tworzy nowe światy, ale nie jest to twórczość, którą można by wpasować w nurt malarstwa – ilustracji science fiction czy surrealizmu. Jest to raczej bardzo własna, intymna wręcz opowieść o naturze, nie tyle o ustawiczności rodzenia się i umierania, ale raczej o jej niewzruszonym trwaniu, nieuniknionym triumfie. W grafikach i obrazach Czarneckiego natura istnieje bardziej jako idea niż konkretne drzewo, kwiat, trawa. Skłębione, organiczne formy pokrywają powierzchnię unoszących się w nieskończonej przestrzeni „planet”, biologiczne, przenikające się kształty na nieokreślonych, bezczasowych obszarach sugerują życie, ujawniając tylko jego zewnętrzną żywiołowość. Powszechne odczuwanie kosmosu opisuje John Taylor: „Olbrzymie i opustoszałe przestworza, w których żyjemy, mogą w nas wzbudzać jedynie lęk, skrajne formy materii wewnątrz gwiazd lub w pustkowiach międzygalaktycznych przestrzeni wywołują tylko grozę. Jesteśmy niczym w nie myślącym i nie czującym Wszechświecie” („Czarne dziury: koniec Wszechświata?”, Warszawa 1985). W „przestrzeni mitycznej” Czarneckiego taki kosmos nie istnieje. Jego kosmos jest raczej wynikiem gigantycznego zapłodnienia, które nigdy się nie kończy i stale trwa. Racjonalizacja przerażającej świadomości znikomości istnienia zatrzymuje się jednak u artysty na poziomie natury, nie ma w niej miejsca dla człowieka. Postać ludzka pojawia się rzadko, jakby Czarnecki wierzył w istnienie ponadczasowego Edenu, ale niedostępnego człowiekowi.

Stanisław Czarnecki rozpoczynał swoja twórczą drogę jako grafik. W swych ulubionych technikach metalowych doprowadził do perfekcji warsztat; secesyjnie wijącą się kreską buduje gąszcze biologicznych form. Malować zaczął później, w efekcie twórczego niepokoju i poszukiwania, a także z uwagi na większe możliwości wyrazu, możliwość użycia koloru, wzmacniającego ekspresję przedstawianych form. I o ile w grafice Czarnecki osiągnął chyba szczyt możliwości (choć sam mówi, że nigdy nie jest do końca zadowolony ze swojego dzieła – ale to przywilej perfekcjonisty), o tyle malarstwo jest dla niego przez cały czas zmaganiem, dzięki czemu obcowanie z nim dostarcza emocji i nie pozostawia obojętnym. Mamy bowiem wrażenie niedopowiedzenia, artysta zdaje sobie bowiem sprawę, że Wszechświata nie da się zdefiniować jednym obrazem.

Z rzadko spotykana odwagą przyznaje się Czarnecki do braku autorytetów sztuce. I dlatego zadedykuję mu przypowieść Jiddu Krishnamurtiego, filozofa, który zalecał taka postawę dla zrozumienia natury własnej i kształtu świata („Wolność od znanego”, Warszawa 1992): „Istnieje opowieść o pewnym religijnym nauczycielu, który o każdym poranku zwykł przemawiać do swoich uczniów. Pewnego ranka wszedł na podwyższenie, ale gdy właśnie miał zacząć, mały ptaszek usiadł na parapecie okna i z całego serca zaśpiewał. Skończył, odfrunął, a nauczyciel powiedział „Skończyło się dzisiejsze kazanie”.

I nie idzie tu o to by przestać przedstawiać naturę; rzecz w tym, by obserwowane wyobrażone i przedstawione złączyło się w jedną całość – sztukę, która jak Wszechświat, w swych ograniczeniach jest nieskończona.

Galeria prac


Powrót